Mieczysława Faryniak

Udostępnij!

Mieczysława Faryniak urodziła się 6 grudnia 1903 r. w Kętach.

Od 1907 r. mieszkała w Bielsku Białej. Po szkole podstawowej kontynuowała naukę w Krajowej Szkole Kupieckiej dającej uprawnienia szkoły średniej. Pracowała w Banku Gospodarstwa Krajowego. Interesowała się teatrem i baletem, ale najbardziej lubiła wycieczki w góry.

Jesienią 1935 r. odwiedziła Spisz. Kupiła kawałek ziemi na Skałce w Dursztynie, wybudowała skromną małą chatę i tak na zawsze związała swoje życie z tym miejscem. Rozpoczęła też oddaną służbę ludziom i Bogu. Najwięcej troski poświęciła dzieciom. Organizowała przedszkola domowe. Opiekowała się chorymi i niepełnosprawnymi. Troszczyła się o kościół. Przygotowywała przedstawienia teatralne. W czasie II wojny światowej ukrywała żydowską rodzinę. Wybudowała kaplicę Ducha Świętego. W 1971 r. swoją posiadłość przekazała siostrom Niepokalankom w zamian za dożywocie.

Zmarła 29 kwietnia 1990 r. Jej grób znajduje się w Dursztynie. Pozostawiła po sobie nie tylko „Skałkę”, ale też piękną poezję.

Piękno Dursztyna

Gwiazd pełne niebo – Wielki wóz!
Chwila przed świtem – wyjdźmy już!
Kurtyna nocy unosi się, blednie,
Rozpływa we mgłach, jak rzeczywistość we snach.

Brzask. W nim różowieją Pieniny.
Na Trzech Koronach klejnoty drżą,
Bo słońce błyska nad mgłą.
A może… może usłyszysz Dunajca szept,
Co śpiewa im pieśń natchnienia
Przez wieki, bez wytchnienia?

Dzień. Rysują się na północy zatarte gór kontury:
Turbacz z Lubaniem – to Gorce ciemne, zwarte.
Blisko jest Zor. Opada on skalistym stokiem
I zatrzymuje się nad Międzyzoru potokiem.
Przed nim Jurgowska Skała, wolna dla słonka cała.
Owiec wełniastych stado pasie się tutaj gromadą.

Widzisz w dolinie skałki, skałeczki?
Jak porzucone piłeczki.
Każda zwarta i Kończysta,
A choć mała, uroczysta,
Tkwi w zieleni jak w bukiecie,
Pełna czaru w zimie, w lecie.

Do nich przywrzeć choć na tyle,
Jak ptak w locie, choć na chwilę.
Porwać w siebie dech uroku,
Którym każda skałka nęci
I zatrzymać go w pamięci.

Stokrotka

Ona – ledwie śnieg zejdzie, prostuje się
na cienkiej ledwie od nitki grubszej łodyżce
i zwraca swe żółte oczko okolone jasnymi rzęcami
ku słońcu.

Czyżby przez zimę śniła o nim, czy czuwała
że tak od razu gotową była wpatrywać się weń?
A gdy chmury zakrywają błękit, a dzień jest szary
bez blasków i słońca, gdy deszcz siecze
a zimno przejmuje – o n a schyla główkę oczko
otula rzęsami, bo na tej ziemi nic ją prócz słońca
nie obchodzi.

O mała stokrotko usłysz mnie, by duszę ustawicznie
do Boga zwracać i nie dopuszczać do niej –
niepotrzebnych wrażeń.

Odskocznia

Bo ziemia – to jest odskocznia do Nieba,
Gdzie duch Ojczyznę swoją wieczną ma.
Wszak ziemię tylko stopy dotykają,
A myśli w górę ulatywać chcą…

Więc po co pętać ją w grzechu kajdany,
Rozkosze złudne bez pamięci pić?
Skoro tam w Górze los dla nas wybrany,
Tu więc umierać – aby potem żyć!

Ciche doliny, szumiące ruczaje,
Cieniste lasy, łąk kwiecistych toń,
Wśród nich zielone zadumane gaje
To ma kraina, przejścia mego błoń.

Przebiegam przez nie – a tylko przystaję,
Gdy ptaszków w gaju zakwili mi głos,
On to otuchy serdecznej dodaje,
Darzy przeczuciem – jak szczęsny mój los.

Kiedy na góry spojrzę ulubione,
Które tajemnic odtwarzają mit,
Realne stają się szlaki wyśnione,
Które prowadzą na najwyższy szczyt!

Nad nim to błękit wabi moje oko,
A nad błękitem jest tajemnic mur,
Nad murem w głębi wzniesienia wysoko,
Wiem, że jest wolność, bez gwiazd i bez chmur.

Stamtąd to płyną ukojenia dźwięki,
Nie znane dotąd co zdają się snem,
Nie czuję wtedy życia mego męki,
Błogość nieznana jest udziałem mym.

Więc tam wzlatywać pragnę w każdej życia chwili,
Porywem serca – w którym słyszę głos,
Że Prawda wieczna nigdy się nie myli,
Bo tam dopiero szczęsny życia los.

Struga

Struga – tańcząca, bystra, przejrzysta,
Co od siklawy odeszła,
I sama jedna od gór wysokich
Przez głazy na niże zeszła.

Dopadła lasu, biegu zwolniła,
Tuż nad jeziorem wypadła,
W światłach się słońca aż zaiskrzyła
Zanim w toń jego wpadła.

A wtedy słońce w tej krótkiej chwili
Na wskroś ją prześwietliło,
I prawdę na jaw w strudze ukrytą
Blaskiem swym ujawniło.

Bo na dnie niosła piasek zmielony
Pewnie od samych szczytów,
A w nurcie śniegów czystych roztopy,
Skacząc po progach granitu.

W biegu swym zwinna, szybka i mała
Nic nie zgubiła – przydała,
I wieczne śniegi i Tatr granity
Do końca w sobie skrywała.

Kres to jezioro. I tam schowana
W zielone, zimne wody,
Już nie jest sobą, samotną strugą,
Już nie ma dawnej swobody.

Nikt nie rozpozna jej we wspólnej fali,
Co pluszcze w ciche wieczory,
Choć spływa sobie tak zapoznana
Co dnia – i do tej pory…

Dolina Białej Wody

Gdy mgły z doliny kędyś się rozwieją,
Czyste wody potoku wtedy błękitnieją.
Czuba krzewów u brzegu ta jasno-zielona
Jest jeszcze kroplami ze mgieł obwieszona.

Za nią ciemny pas z świerków dostojnych uszyty,
A nad nim już Młynarza i Granatów szczyty,
Nagie, strome, zszarpane, co się wypiętrzają
I dolinę od świata sobą odgradzają.

Pewnie chcą ją zasłonić przed profana okiem,
Bo tchnie ona ciszą i wielkim urokiem.
Jest w niej utajone prawdziwe skupienie,
W którym potok pluszcząc – pogłębia milczenie.

On to orzeźwiającym darzy ją oddechem,
I skałom się przymila – przytłumionym echem.

Kiedy słońce poranne sypnie tu promienie
Ogarnia dolinę w ich światłach olśnienie.
Gra więc kolorami w krasie swej urody,
W której bielą się mieni potok czystej wody.

 

Milczenie granitów

Nie wychodzę zza skały. Wychylam tylko głowę.
Cóż widzę? Kolumny, zwaliska i głazy,
Jedne rozparte, o ziemię oparte,
Inne przysiadłe i w górę zadarte,
Całe ich morze…

Znad jakich przepaści się oderwały
I tu się zatrzymały?
Zadumane, szare, milczące granity.
Ilość ich niezliczona,
Różne ich wielkości i kształty.

Tchnie z nich cisza, co przybliża wieki.
Zasięg jej daleki, bo każdy z głazów ma ciszę.
Wnika ona do mej głębi i tworzy spokój.
Rozlatują się myśli, rozprasza ciężar wyobraźni,
Żyje tylko dusza,
Która w tej ciszy z lubością się porusza,
Wybiega ku jej tchnieniu, uwolniona od związań –
Porzuca brzemiona, i trwa w niej
Rozpromieniona!

Podnoszę kamyk ten jeden z bezliku,
Co odpadł od głazu taki sam jak one.
I chowam ten granit, jak klejnot wspaniały,
Choć widzi się szary, przeciętny i mały.

Czasem go wykładam i patrzę na niego,
I wtedy odżywa doznane wrażenie,
Odczuwam, jak kiedyś nad chaosem świata,
Tatrzańskich granitów – wiekowe milczenie…