Marian Milon

Udostępnij!

Marian Milon urodził się 28 stycznia 1953 r. w Czarnej Górze.

Tu też ukończył Szkołę Podstawową. Swoją edukację kontynuował w Liceum Ogólnokształcącym w Jabłonce. W tym okresie odnosił wspaniale sukcesy sportowe, był trzykrotnym mistrzem Polski w biatlonie. Po maturze w 1971 r. rozpoczął studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, na wydziale architektury wnętrz. Po studiach tylko przez rok pracował w swoim zawodzie.

W latach 1979 – 1981 był nauczycielem wychowania plastycznego w VI L O w Krakowie. Później wyjechał do Austrii i pracuje tam do chwili obecnej.

Tworzenie poezji oraz rysowanie są nie tylko wypełnieniem wolnych chwil, są odzwierciedleniem emocji, rozważań , postrzegania piękna w życiu i w naturze.

 

Spiskie kapliczki – Łapszanka

Zsiniała świeżym wapnem
Rozkwitła polnym zielem
Pochwalona czapkami
W zwykły dzień i niedzielę

W objęciach płotu, który
Anonimowe ręce
I figurką podpartą
Pod brodą w krwawej męce

Z krzywą ławką, co może
Zmieścić najwyżej dwoje
Konfesjonał polny
Skrytka na niepokoje

Przechowalnia tajemnic
Kołysanka nadziei
Przytulona do lasów
Mała przystań niedzieli.

Spiskie kapliczki: Matka Boska na trybskiej sosence

Tyś niemym świadkiem jest prostej wiary
Twoją koroną sosny konary
Na ścianie lasu przyozdobiona
wyblakła słońcem Twoja ikona
Ludzkich próśb bukiet naręcze świeże
Codziennie z troską w swe ręce bierzesz
W traw zieloności nadziei fale
Wiatr wciąż porusz i budzi stale
Chwalą Cię łąki i chwali droga
Po której ludzie idą do Boga
Nikt nie pamięta, skąd się tu wzięłaś
Choć tyle czapek z głów ludzkich zdjęłaś
I tyle znaków krzyża przez Ciebie
Czynią przechodnie na trybskim niebie
Na Anioł Pański, gdy biją dzwony
Cieszy się papier Twojej ikony
A gdy w niedzielę trzy uderzenia
Dzwonu zwiastują czas dziękczynienia
Dziękuje Bogu nasza wieś cała
Że zwykła sosna Cię zwiastowała.

Widok z Gogolowej Grapy

Dziś na grapie znów go spotkałem,
Znów go widzę, czuję i słyszę
I z łakomstwem wielkim połykam
Widok, co me serce kołysze.

Murań klęknął na dwa kolana
I przeciąga się grzbietem rudym
Pod Okulnem Rdzawa Polana
Szafranowym zakwitła cudem.

I Tatr wyrzeźbione popiersie
Na cokole jurgowskich piargów
Halny wieje po kępach wierszem,
Potok szuka z brzegiem zatargów.

Tu na grapie w smrekowej ramie
Stoi mego serca kaplica.
Prócz Turbacza i Babiej Góry
Niebu kłania się Sokolica.

Rybi Potok i Biała Woda
Już w szampańskie wpadły objęcia,
Słonko stułę podało złotą,
Tęcza była świadkiem poczęcia.

Białki, naszej kochanej rzeki,
Co przyrzekła wierność góralom
Podhalańskim i spiskim – na wieki,
Piargom, kępom, lasom i halom.

Chcę ten widok oprawić w złoto.
A gdyby go brakło czasami,
Obiecuję karmić tęsknotą
I obficie podlewać łzami.

 

Obrazek ze ściany dzieciństwa

Aniele, stróżu mojego dzieciństwa
Piórami swoich skrzydeł ciągle mnie dotykaj
Bądź mi zawsze nad miejscem owym wymarzonym
Gdzie się niebo nadziei z piekłem ziemi styka

Chcę Cię trzymać za rękę, jak na starym sztychu
Chcę Ci wyjawić wszystko to co mi doskwiera
Muszę ten sztych odnaleźć w rupieciach na strychu
Niech nadzieja jak Anioł nigdy nie umiera

Bo choć serce mam duże, nie wiem czy w nim zmieszczę
Wszystko czegom doświadczył w mym dzieciństwa raju
Chociaż pamięć zawodna i obraz się maże
To muzykanci wspomnień ciągle głośno grają

Rano, wieczór czy nocą, a najbardziej we dnie
Potrzebna mi jest bliskość szumu twoich skrzydeł
Bym nie został bezczelnie na wylot przebity
Sterczącymi ostrzami ludzkiej pychy wideł

W czasach, gdy ludzie Boga na urlop wysłali
A bezrozumne karły mają Go zastąpić
Boże, godzinę próby racz karłom ustalić
By zdążyli uwierzyć, zanim zdążą zwątpić

Prośba

Niech z Wrót Niebieskich spadną
Na ziemię Twoje dary
Ludziom z twarzą bezradną
Rzuć silne liny wiary

Niech ptaki zaśpiewają
Cudnymi głosy swymi
A ludzie w chórze staną
Na wspólny hymn do Ziemi

I niechaj w słowach hymnu
Brzmi skrucha i pokora
I niechaj się rozmnożą
Na bezkresnych ugorach

Niech się człowiek na lepsze
Za Twą przyczyną zmienia
Grzejąc zmęczoną wiarę
Na otuchy promieniach

„Nagminna” rzeczywistość

Gmina, gdy mnie ktoś zapyta
To mała Rzeczpospolita
Krzywy mostek, w drodze dziura
Msza w intencji, z krzyżem góra
Brudny potok, dobrzy ludzie
Pies na mrozie w starej budzie
Dobre słowa a w krytyce
Słowa twarde jak kłonice
Trawa od lat nie koszona
I brak ludzi na zagonach

Czemuś smutna moja Gmino?
Jakby sam Bóg Cię ominął
Wyglądasz mi na przybitą
Mała Rzeczypospolito

Opuściła Gminę siła
Bo się Gmina zawstydziła
Gdzie te portki, dzwonki, cuchy?
Las się zrobił jakiś głuchy

Ameryka przyszła w góry
W dużych paczkach wielkie bzdury
Coraz mniej słychać „turlików”
A święty Józef z plastiku
Z pozytywki się kolęda
W plastikowej szopce szwęda

Pójdźmy wszyscy do Stajenki
Gęśle Stasek weź do ręki
Zaśpiewajmy „Bóg się rodzi”
Niech słuchają starych młodzi

Bo się złego coś tu stało
Przypomnijmy jak bywało
Niech się śpiew niesie ku Niebu
Niech robotą pachnie chlebuś
By świeciła gwiazda chwały
Na Spisz i Podhale całe

 

KOLOMBKA

Kolombecko o trzók nogak,
Kolombecko przi robocie,
Ftosi płace.
Ni mo casu
Pójść ku tobie
Twoja mama.

W kolombecce świat zawarty,
Kolombeckom zimny wiater
Mocno huzio.
Widać ino
Rombek nieba
Bez zyrdecki.

Przi kolombce kawa z mlykiym,
Corny piesek daje poziór,
Rosnom worki.
Hrube, drobne.
Pochnie dymym,
Słysym mame.

PYRCIOM DO BOGA

Mój cały świat mo scyty na tle nieba
I leci orłym ku dolinie,
I sie kopyrce kamiyniami w żlebak,
I śpi miynko w kosodrzewinie.

Wiater mu gwizdo, las mu śpiywo.
Na zaspak wisom drogowskazy.
Modlonc sie by sie nie pogniywoł.
Serce mi bije po dwa razy.

Potoś go stworzył Panie Boze,
Żeby jo móg uwierzyć w Ciebie.
Byk wiedzioł, ze Ty syćko mozes
I zeby mnie mieć blizy siebie.

Kie se tak idym miyndzy wiyrchy
Pyrciom, co jak ku niebu droga,
To telo dobrze mi na dusy,
Bo wiym, ze wierzym w Pana Boga.

DUSA JAK SKAŁA

Okrynglice nigdy nie obrosnom mchym,
Bo sie furt kryncom jak w kosmosie ziym.
Bo cały cos wandrujom, bo je woda ruso,
Barz som podobne tym góralskim dusom.

Co jiw smutek i tynsknota tocy,
Choć twarde ja skała, majom mokre ocy
I takie zostanom, tak jym Bóg obiecoł,
Choćby sie cały świat w drobiozgi ozlecioł

O FRANKU, CO SIE PRZEUMIYROŁ

Kiedy za zycio patrzoł nas Franek
Na swoje hole i góry
Nie wiedzioł, no bo i ni móg wiedzieć
Tego co widno z góry.

Inacy widzioł tatrzańskie piorgi,
Kie chodziył po ziymskiym padole,
Kie zamiast chmurek mioł pod nogami
Samiućkie osty i skole.

A kiedy przęsła imienin pora,
Piyło sie w niebie malućko,
Gynśle mu głośno zagrać nie dały,
Śpiewać trza było cichućko

A kiedy było wesele w niebie,
Kiedy sie świynci zyniyli,
To sie ani roz janiylskie chłopcy
O janielice nie biyli.

Sto roków Franek chodzi po chmurak
Co ik jak skoł w górak jest w niebie
I widzi, ze tu nifto nie umar,
Nie był na zodnym pogrzebie.

Fce mu sie płakać, a ni ma o co.
Fce mu sie kląć, a nie wolno.
Ech zatońcył by Franuś hajduka,
A potym ćwiortecke by golnął.

A kiedy myśloł ze mu już rozum,
Tyn spokój niebiański odbiere,
Uwidzioł Giewont bez sparke w chmurak
I ze sie budzom rycerze.

To mu się strasnie dziwne wydało
Bo przecies oni spać majom.
Po co i fto im doł taki rozkaz,
Ze sie do drogi zbiyrajom.

I widzi jak sie na wiesne topi
Śniyg na Wojtasowyj Polanie
I nie wytrzymoł, ciupagom wycion
W chmurak do Boga podanie.

„Prosym barz piyknie, nie gniywojcie sie
Jo fcym tam na dół, do ludzi.
I nie pamiynto, co mu Bóg pedzioł,
Bo sie… ciut wcześni obudziył.

A potym wyseł se przed chałupe
I doł sie w myślynie długie…
Nie fcym do nieba ani do piekła,
Mom w górak jedno i drugie.

 

OLŚNIYNIE

Od malućka pamiyntom jak duł holny wiater,
Pluskoł potok, sumioł las na rozwodnom nute,
Kiełzało sie słonecko hań po piorgach Tater,
Miynkućko, jak by było w kołcony obute.

Od tego całuwanio słonka, ostre skały
Popukały jak wargi namiyntnyj kochance.
Granie, co na pierony piersi wystawiały,
Miynknom jak serce Franka, co sie kocho w Hance.

Patrzołek tysiąc razy, tysiąc razyk słysoł
Syćkie te boskie cuda już na pamiynć umiym,
Ale dopiyro teroz zdajym z tego sprawe
Zek do dziś ino widzioł, a od dziś rozumujym.

KRYWANIOWE DZIYNKCYNIYNIE

Hej Krywaniu coś w niebie cuprynum
Lica grzejes mgieł siwom pierzynom,
Nogi w kapcach ze mchu i paproci,
Pierś z granitu słonecko ci złoci.

Ty ja gazda od tysiąca roków
Patrzys na nos Poloków, Słowików,
Widzom wsićka Twoje orle ocy,
Fto cie widział, nigdy nie zabocy.

A, ześ krziwy? Bo sie Bogu kłanios
I dziynkujes za siebie i za nos,
I sie modlis, żeby Bóg doł siyły,
Tym co tutok bedom mieć mogiły.

ZWADA NA OBORZE

Wadziyły sie gynsi
Cyj potocek Syrii
Wadziyły sie o to,
Cyje rzodse błoto
Jedna sie jąkała,
Drugo sie ś nij śmioła.
Były na oborze
Jak grożni husorze.